Młody Paryż w podróży – Norwegia #1
W sierpniu udałem się z rodzicami na 2 tygodnie do Norwegii. W tej serii opiszę naszą podróż i podzielę się swoimi spostrzeżeniami z tej wyprawy. Tekst będzie przeplatany naprawdę dużą liczbą zdjęć, bo zapierające dech w piersiach krajobrazy kraju wikingów zdecydowanie na to zasługują.
W drodze do Norwegii
W podróż wybraliśmy się własnym samochodem, w dużej mierze ze względu na psa, który towarzyszył nam przez cały wyjazd. Oznaczało to oczywiście, że samo dotarcie do Norwegii zajmie kilkadziesiąt godzin. Zdecydowaliśmy się na przeprawę promem z Gdyni do szwedzkiej Karlskrony. Jako że płynęliśmy w nocy, skorzystaliśmy z możliwości przespania się w kabinie i wzięcia prysznica, a rano – zjedzenia śniadania. To wszystko było o tyle istotne, że po zjechaniu z promu czekało nas jeszcze kilkaset kilometrów drogi – aż do miasta Drammen znajdującego się już po norweskiej stronie. Przyznam, że ta część podróży była bardzo wyczerpująca, ale – jak dowiecie się z dalszej części tekstu i całej serii – naprawdę było warto!
Co do samego promu (Stena Line): naprawdę trudno jest mi znaleźć jakiekolwiek większe wady czy niedogodności, przeprawa (w obie strony) odbyła się sprawnie i bez opóźnień. W kabinie (dodatkowo płatnej, w naszym przypadku: z oknem, 3 osoby+pies) było wszystko, czego potrzeba – 2 piętrowe łóżka, łazienka z prysznicem, a nawet telewizor (z polskimi stacjami telewizyjnymi, radiowymi, a także serialami i podcastami!). Na promie jest dostępne wi-fi (zarówno płatne, jak i darmowe plany), ale nie wypowiem się na temat jego działania, gdyż z niego nie korzystałem. Śniadanie serwowane jest w formie bufetu szwedzkiego, a wybór jest naprawdę szeroki – od „kanapkowych” posiłków aż po naleśniki. I żeby nie było, ten artykuł nie jest sponsorowany przez Stena Line, po prostu uważam, że zasłużyli na pochwałę i mogę ich polecić 🙂.
Pierwszy nocleg w kraju wikingów
Pierwszą noc w Norwegii spędziliśmy w Drammen. Rozbiliśmy namiot na campingu położonym na obrzeżach miasta. Ten nocleg również traktuję w kategoriach „dojazdowych” – mimo że widok z pola był naprawdę ładny, to najbardziej spektakularne, fiordowe krajobrazy czekały nas dopiero w kolejnych dniach.
Część z Was może być ciekawa, jak to jest wybierać się w tak długą i odległą podróż pod namiot. Otóż powiedziałbym, że w gruncie rzeczy nie jest to żaden „downgrade” w porównaniu do np. hoteli. W Norwegii jest bardzo dużo pól namiotowych, na większości z nich dostępne są toalety, bieżąca woda, kuchnia czy prysznice (te ostatnie – często płatne, na żetony lub monety). Wiele campingów oferuje również przyłącza do prądu (z reguły za dodatkową opłatą), natomiast my z podłączenia do elektryczności nie skorzystaliśmy ani razu. Jak to możliwe? Otóż woziliśmy ze sobą turystyczną kuchenkę gazową, a telefony ładowaliśmy z power banków, które „napełnialiśmy” energią w samochodzie podczas jazdy (czasami zdarzało nam się również np. podłączać smartfony w kuchni, podczas przygotowywania jedzenia; to jedna z tych sytuacji, w których funkcja szybkiego ładowania jest bardzo przydatna!). Zatem, jak widzicie, podróżując z namiotem naprawdę można mieć wszystko, czego potrzeba w drodze, z dodatkową zaletą w postaci ciągłego kontaktu z naturą i przebywania na świeżym powietrzu.
W stronę fiordów
Po noclegu w Drammen ruszyliśmy w dalszą podróż. Kilka godzin jazdy i… nadeszła ta chwila – naszym oczom ukazały się fiordy! Od tej pory zaczęliśmy co chwila się zatrzymywać, żeby robić zdjęcia i podziwiać krajobraz. W Norwegii ułatwiają to liczne punkty widokowe ulokowane przy drogach – często oprócz samego miejsca na postój do dyspozycji jest również stolik czy toaleta. Co do samych dróg – te potrafią czasem zaskoczyć, na przykład stopniem nachylenia (nawet 12-13%!) czy szerokością, a raczej jej brakiem (stąd w wielu miejscach obecność punktów mijania, oznaczonych znakiem „M”). Ograniczenia prędkości z reguły są niskie (w wielu miejscach – 50km/h), w przeciwieństwie do mandatów, które są bardzo wysokie. Te wszystkie czynniki powodują, że odległości, które w Polsce wydawać by się mogły średnie albo nawet krótkie, w Norwegii często okazują się kilkugodzinną podróżą. Ma to jednak pewną zaletę: pozwala cieszyć się widokami (czy wręcz do tego zmusza), których w tym kraju nie brakuje.
Tego dnia planowaliśmy rozbić się na campingu pod Preikestolen. Cóż, jak to często bywa w podróży, życie zweryfikowało nasze plany. Życie, a dokładniej – przeprawa promowa, zlokalizowana dosłownie 15 kilometrów od naszego celu. Okazało się, że wieczorem i w nocy promy nie kursują, byliśmy więc zmuszeni zawrócić. Po kilku minutach drogi w przeciwnym kierunku czekała nas jednak miła niespodzianka – natrafiliśmy na półdzikie pole namiotowe zlokalizowane nad zbiornikiem wodnym. Co prawda nie było tam takich udogodnień, jak prysznic, kuchnia czy chociażby bieżąca woda, ale uznaliśmy, że nie warto szukać dalej, i po prostu rozbiliśmy swój namiot.
W kolejnym odcinku serii opowiem m.in. o Preikestolen, czyli płaskim klifie będącym jedną z głównych atrakcji turystycznych Norwegii. Tymczasem zachęcam do obejrzenia poniższej fotorelacji z pierwszych dni naszej podróży.